POLACY W POLSCE !!!
Napisane: Pn 26 lut, 2007 02:06
Tak to do was, do polaków będących w polsce, siedzących na walizkach, odliczających czas do odlotu...
Opowiem wam historię...
Samolot dotknął pasa, w końcu po dwóch godzinach wyszli z samolotu i uściskali się mocno. Tak marzyli o tym od dawna, zresztą Marek opowiadał im jak cudownie mu się żyje z Alicją w Newcastle, od paru miesięcy już widzieli siebie chodzących wieczorami pod monumentem, wiedzieli że po miesiącu będą już mieli około dwóch tysięcy funtów, z czego na pokój pujdzie 200 i na jedzenie może stówka, będą żyli jak nigdy dotąd,zakochani nie martwiąc się o nic. Marek mówił im ,że przyjmują do pracy jak popadnie, zresztą u niego w fabryce potrzebują ludzi więc nie ma problemu, będzie świetnie, przecież znają się od urodzenia, koledzy z jednej klatki, a teraz będą razem mieszkali - Marcinowi uśmiech wskoczył na twarz. Marta tak dawno nie widziała go tak szczęśliwego, w polsce wracał z pracy i padał na łóżko zmęczony, pamięta dokładnie ten wieczór kiedy powiedział - dosyć!!! ...
Marcin zapobiegawczo zanużył ręce w kieszenie spodni. Te trzysta funtów trzymał prawie całą drogę, to takie zabezpieczenie, bo przecież po tygodniu będą już mieli prawie dwa razy tyle. W drugiej ręce ścisnął rozmówki polsko-angielskie, angielski zna, nawet miał piątke na koniec liceum, ale tak na wszelki wypadek wziął, nie jemu to Marcie się przyda...
Marek zadzwonił ,że się spóźni. Załapał się na nadgodziny i będzie po osiemnastej. Nie byli źli, poprostu zmęczeni, ale przecież to tylko dwie godziny. Znowu byli szczęśliwi, wyszli na zewnątrz odetchnąć. Marcin wyciągnał papierosa, podpalił, przytulił martę i znowu odpłynął w marzenia...
Dwie godziny mineły dość szybko, marek odebrał ich i pojechali do domu, newet im bilety na metro postawił, swój chłop.
Pokoik był mały, nawet bardzo. Pod oknem materac, w kącie szafa. Cóż, na początek może być, ważne ,że byli razem... ważne ,że już tu w U.K a nie w tej parszywej polsce...
Pierszy dzień zrobili sobie wolne, spacerowali cały dzień. Byli szczęśliwi coraz bardziej, z minuty na minutę. Następnego Marek miał cudowne wieści, jest robota dla marcina. Na początek za 5.35 ale potem będzie już tylko lepiej. Marta nie miała tyle szczęścia, nie miała pracy zmarszu ale to kwestia klilku dni, zresztą marcin wolał ,żeby jeszcze odpoczywała, przecież jest w czwartym miesiącu ciąży, może on sam zarobi tyle ,że ona nie będzie musiała pracować...
Minął miesiąc...
Narazie jest przestuj, z agencji dzwonili i mówili że ten tydzień jest wolny bo nie ma pracy w fabryce, jak by tego było mało marcin musiał zapłacić za home office, za mieszkanie, no i tax, prąd doszedł i gaz i telewizor, Nazbierało się z cztery stówki. Jak to powiedział Marek - kumulacja. Dobrze ,że mieszkają w trzy pary bo przynajmniej mniej wychodzi...
Po dwóch tygodniach marcin postanowił że poszuka czegoś na własną rękę. Pojawiło się parę przeszkód takich jak brak NIN-u i parę innych, ale największą okazała się bariera językowa. Marcin znał angielski ale ci angielscy ślązacy raczej nie ,skoro go nierozumieli, a właściwie to i on ich slangu... idioci... Zasadniczym problemem też było dla agencji brak odpowiedzi na pytanie o środek transportu, czy w tej angli każdy musi miec samochód?
Po kolejnych dwóch tygodniach czar prysł, zapłacili za mieszkanie i nie zostało nic. Telefo nie dzwonił. Marcin już się nie uśmiechał. Marta też nie... Powoli zaczeli myśleć nad powrotem do polski ale do czego? Marcin rzucił pracę z hukiem a marty miejsce w urzędzie już dawno zajęte. Największym problemem jednak, zatrzymującym ich tutaj była duma Marcina i... ....brak pieniędzy na powrót....
Opowiadanie nie jest prawdziwe ale pewnie każdy może postawić na miejsce marcina i marty kogoś ze swoich znajomych. Ma one na celu jedynie ukazanie drugiej strony pieknego i bestroskiego życia na emigracji. Można temu zapobiec ,jednakże trzeba się zabezpieczyć dużo wcześniej. PAMIĘTAJCIE O TYM!!! ...zanim ktoś napisze o was...
Opowiem wam historię...
Samolot dotknął pasa, w końcu po dwóch godzinach wyszli z samolotu i uściskali się mocno. Tak marzyli o tym od dawna, zresztą Marek opowiadał im jak cudownie mu się żyje z Alicją w Newcastle, od paru miesięcy już widzieli siebie chodzących wieczorami pod monumentem, wiedzieli że po miesiącu będą już mieli około dwóch tysięcy funtów, z czego na pokój pujdzie 200 i na jedzenie może stówka, będą żyli jak nigdy dotąd,zakochani nie martwiąc się o nic. Marek mówił im ,że przyjmują do pracy jak popadnie, zresztą u niego w fabryce potrzebują ludzi więc nie ma problemu, będzie świetnie, przecież znają się od urodzenia, koledzy z jednej klatki, a teraz będą razem mieszkali - Marcinowi uśmiech wskoczył na twarz. Marta tak dawno nie widziała go tak szczęśliwego, w polsce wracał z pracy i padał na łóżko zmęczony, pamięta dokładnie ten wieczór kiedy powiedział - dosyć!!! ...
Marcin zapobiegawczo zanużył ręce w kieszenie spodni. Te trzysta funtów trzymał prawie całą drogę, to takie zabezpieczenie, bo przecież po tygodniu będą już mieli prawie dwa razy tyle. W drugiej ręce ścisnął rozmówki polsko-angielskie, angielski zna, nawet miał piątke na koniec liceum, ale tak na wszelki wypadek wziął, nie jemu to Marcie się przyda...
Marek zadzwonił ,że się spóźni. Załapał się na nadgodziny i będzie po osiemnastej. Nie byli źli, poprostu zmęczeni, ale przecież to tylko dwie godziny. Znowu byli szczęśliwi, wyszli na zewnątrz odetchnąć. Marcin wyciągnał papierosa, podpalił, przytulił martę i znowu odpłynął w marzenia...
Dwie godziny mineły dość szybko, marek odebrał ich i pojechali do domu, newet im bilety na metro postawił, swój chłop.
Pokoik był mały, nawet bardzo. Pod oknem materac, w kącie szafa. Cóż, na początek może być, ważne ,że byli razem... ważne ,że już tu w U.K a nie w tej parszywej polsce...
Pierszy dzień zrobili sobie wolne, spacerowali cały dzień. Byli szczęśliwi coraz bardziej, z minuty na minutę. Następnego Marek miał cudowne wieści, jest robota dla marcina. Na początek za 5.35 ale potem będzie już tylko lepiej. Marta nie miała tyle szczęścia, nie miała pracy zmarszu ale to kwestia klilku dni, zresztą marcin wolał ,żeby jeszcze odpoczywała, przecież jest w czwartym miesiącu ciąży, może on sam zarobi tyle ,że ona nie będzie musiała pracować...
Minął miesiąc...
Narazie jest przestuj, z agencji dzwonili i mówili że ten tydzień jest wolny bo nie ma pracy w fabryce, jak by tego było mało marcin musiał zapłacić za home office, za mieszkanie, no i tax, prąd doszedł i gaz i telewizor, Nazbierało się z cztery stówki. Jak to powiedział Marek - kumulacja. Dobrze ,że mieszkają w trzy pary bo przynajmniej mniej wychodzi...
Po dwóch tygodniach marcin postanowił że poszuka czegoś na własną rękę. Pojawiło się parę przeszkód takich jak brak NIN-u i parę innych, ale największą okazała się bariera językowa. Marcin znał angielski ale ci angielscy ślązacy raczej nie ,skoro go nierozumieli, a właściwie to i on ich slangu... idioci... Zasadniczym problemem też było dla agencji brak odpowiedzi na pytanie o środek transportu, czy w tej angli każdy musi miec samochód?
Po kolejnych dwóch tygodniach czar prysł, zapłacili za mieszkanie i nie zostało nic. Telefo nie dzwonił. Marcin już się nie uśmiechał. Marta też nie... Powoli zaczeli myśleć nad powrotem do polski ale do czego? Marcin rzucił pracę z hukiem a marty miejsce w urzędzie już dawno zajęte. Największym problemem jednak, zatrzymującym ich tutaj była duma Marcina i... ....brak pieniędzy na powrót....
Opowiadanie nie jest prawdziwe ale pewnie każdy może postawić na miejsce marcina i marty kogoś ze swoich znajomych. Ma one na celu jedynie ukazanie drugiej strony pieknego i bestroskiego życia na emigracji. Można temu zapobiec ,jednakże trzeba się zabezpieczyć dużo wcześniej. PAMIĘTAJCIE O TYM!!! ...zanim ktoś napisze o was...