nasze opowiadania
Napisane: Pt 13 kwi, 2007 18:10
"poprostu"
Rozmazane od tuszu oczy, poczochrane włosy, naciągniety stary,ukochany sweter.Panicznie bała się luster. Ilekroć widziała swoje odbicie w sklepowej witrynie przyśpieszała kroku, zakrywajac twarz w jej drobnych dłoniach. Czuła na sobie wzrok przechodniów, słyszała te szydercze śmiechy, czasem też słowa współczucia.
W jej wynajetym pokoju panował chaos, książki porozrzucane,niedbale odkurzony stary dywan, regał z pamiatkami z dzieciństwa aż prosił się by strzepnąc troche kurzu,lecz kochała te swoje lenistwo,tłumaczyła je tym ze woli artystyczny nieład.
-po co mam sprzatać?-powiedziala do siebie-skoro i tak tu nikt nie przyjdzie.
Poniekad miala racje, juz dawno nikt jej nie odwiedzial, o starych znajomych sluch zaginął, akurat wtedy kiedy ich potrzebowala.
Siedziała na parapecie, wpatrując się w najcudniejsze zjawisko jakim jest ksiezyc, zastanawiala sie czy tam gdzies w górze istnieje jakies zycie, to lepsze niz tu na ziemi.
Szedł patrząc przed siebie, szarzejącą od braku słońca ulicą. Głowa mu ciążyła od myśli. Raz to o niej, raz to o owym co jeszcze przed chwilą zostawił w biurze na wielkim, mahoniowym stole pełnym dokumentów. To co o niej, przeważyło nad sprawami przesłanymi mu przez prokuraturę. ,,Bardzo ważne", czekało na zapoznanie i podpis. Wygrało ,,zaległe, nie zabliźnione, bolesne po każdym przebudzeniu". Nie dał rady zachować pionu, należytego palestrze. Tak się wcześniej widział, taką miał na swój temat fantazję. Genialny syn swego zasłużonego w rodzinnej profesji ojca. Teraz był niezręcznym, delikatnym chłopczyną, potykającym się o próg drzwi jej klatki schodowej. O mały włos nie rozbił głowy o balustradę schodów. To go ocuciło z poczucia wyalienowania. Pomyślał - użalam się nad sobą jak dzieciak co dostał po brudnych łapkach. W głowie miał melodię, jak ulał pasowała do tej tragifarsy - on idący zmagający się ze swym uczuciem, wchodzi do jej kamienicy i rozwala głowę o starą poręcz schodową. Leży, krwawi, wtedy ona schodzi, doszczega go, biegnie i przytula. I żyli długo i szczęśliwie. Zaśmiał się - Nie, co ja robię! Przecież skrzywdziłem ją a to ostatnia rzecz jaką mogłem jej zrobić. Wyszedł na ulicę, zapalił papierosa i spojżał w górę na czwarty rząd okien. Było tam słabe, pomarańczowe światło. Znał je, śmieszna lampka z kloszem przypominającym słomiany kapelusz. - Pewnie teraz siedzi na wersalce, z podkulonymi nogami i czyta te łzawe powiastki o ludziach wrażliwych jak motyle. Wlało mu się w czoło uciążliwe ciepło, aż się zmarszczył i nie powstrzymał łez -Jak mi strasznie tego brakuje...
Nagle uderzyło go coś na kształt absolutnej pewności. Ruszył w stronę drzwi, wbiegł na schody z lekkością osiągając pierwszą kondygnację. Zatrzymał się. Nie wahał się, lecz chciał celebrować tę chwilę. Miał pewność co do swojej decyzji, znał doskonale tę dziewczynę, czuł, że uda mu się ją przekonać. Był w końcu świetnym obrońcą. ,,Górnik King" krzyczało ze ściany. Złapał oddech - No więc dalej, bliżej jej drobnych dłoni, rozmazanych oczu, porcelanowej postaci - szeptem dał wyraz swemu pragnieniu. Przebył drugie piętro, by zatrzymać się na trzecim. Słyszał dźwięk potężnej wiertarki - cholera! Właśnie teraz! - znienawidził w jednej chwili faceta, który wciąż coś wiercił i rozkuwał. Był to ich sąsiad gdy przez rok mieszkali razem. Rył i stukał każdego dnia. Nauczyli się z tego śmiać, mówili, że facet codziennie zmienia design swego mieszkania. W poniedziałek renesans, wtorek futurystyczna asceza, barokowa środa, secesyjny czwartek, piątek w gotyku no i romantyczna sobota a w niedzielę pełen eklektyzm, bo szwagier ze szwagierką i szurniętą gromadą dzieciąt demolują formę. Więc w poniedziałek od początku. Śmiał się z tego wraz z Zosią. Potem przestali zwracać na to uwagę. No chyba, że ogarniał ich żar i pożądanie, wtedy sąsiad, był jak bezpieczny seks.
Cholera! nawet nie będzie słyszeć mojego pukania, nie mówiąc o skomleniu przez drzwi - stracił polot. Stał i przez chwilę zastanawiał się. Mantrował w myślach ,,kocham cię, kocham cię, kocham...". Wielka piekielna wiertara wydała dziwny dźwięk i umarła. Podniósł głowę - jeszcze jedna kondygnacja, niebo mi sprzyja. Jeśli się uda, to podejmę się sprawy tej biednej kobiety, obiecuję ci Boże. Wbiegł po schodach i miarowym krokiem szedł korytarzem ku drzwiom. Denerwował się, ciężko łapał powietrze - kocham cię, kocham cię... - Zapukał.
Z wieczornych rozmyslan wybil ja glosny stukot obcasow, a ze sluch ma dobry,wiedziała ze sa to kroki meskie. Ciezki oddech zblizał sie coraz mocniejszym akcentem do jej drzwi. Po chwili głośne pukanie. Oblal ja zimny dreszcz.Postanowiła nie otwierać, wiedziała że to ON. Nie dał za wygraną, dobijał się do jej mieszkania wkońcu wykrzyczała -czego chcesz?
-porozmawiać-odpowiedział ciepłym jak czerwcowy poranek glosem.
W jego mocno opartej lecz delikatnej barwie głosu mozna bylo wyczuć niepokój a zarazem ciekawość.
-o czym Ty chcesz rozmawiać-zgrzytneła
- o Tobie, o Nas-powiedział mężczyzna ubrany w ciemny sweter i długie jeansy.
-nie ma mnie , nie ma nas, nie bylo, nie bedzie-wyrzucila z siebie dziewczyna.
Nie rezygnował, wiedział,ze jezeli teraz odejdzie straci swa szanse.
-odejdz-powiedziala półgłosem, tak jakby nie chciala zeby ja uslyszal, myslami pragnela by znalazl sie tuz za drzwiami jej mieszkania, by znów jego kaszmirowe oczy wpatrywaly sie w jej rumiana twarz. By znow wrocily te piekne chwile, ktore dzielili razem.
Chlodny poranek, zmarzniete palce u stóp i zsiniałe usta. Cieplo, o jakim marzyla bylo tak odlegle, jedyne co jej pozostalo to wełniany koc i malinowa herbata. Snuła sie po mieszkaniu, próbujac znalesc swoje miejsce ( w niewielkim pomieszczeniu za wiele sie nie nachodzila).Usiadla na wersalce, z lekko juz wystajacymi sprezynami i znow zaczela rozmyslac. Kiedys planowali przyszlosc razem, teraz wszystko jest w liczbie pojedynczej. Wszystko przez tą idiotke. To dlatego ja opuscil,dla innej. Nie zniosl ironi sasiadow, ze jego dziewczyna "to dziwaczka".Znalazł sobie inna, ładniejszą, z mocnym charakterem i co najwazniejsze z wyksztalceniem no bo przeciez czlowiek "wplywowy"jak zwykl mawiac nie moze narazac sie na utrate swego zacnego "tytulu" mecenasa. Chciala pokochac jego prace,wspierac go,lecz nie dał jej na to szansy. A wczoraj jak niby nigdy nic przyszedł ot tak! proszac o rozmowe.
-co on sobie mysli-krzykneła po czym zorientowala sie ze w okół niej nie ma nikogo.Znow jej sie to zdarzyło.
Ciepły wieczór, na niebie tysiące migocacych swiatelek, bedzie padac. W pokoju panowała cisza,przerywana co jakiś czas westchnieniami nad romansidłem. Znow te kroki. Tym razem ludzila sie ze to tylko wyobraznia....
- Zosiu ! -ten sam harmonijny głos zawołał -Zosiu prosze Cię otwórz. Zerwała się z wersalki i przyłożyła ucho do drzwi.
-Zosiu otwórz wiem ze tam jesteś, pozwól mi coś powiedzieć, nie chce się tłumaczyć -nalegał mężczyzna.
Jej serce biło coraz szybciej , chciała usłyszeć słowa których jeszcze nikt nie wymyślił.
-Zosiu -powtórzył mężczyzna- chcę żebyś wiedziała..ze.. Jej oczy wypełniły się łzami, dławiła w sobie smutek, gdyz nie chciała zeby ja usłyszał.Nie przerywała mu.
-kocham Cię słyszysz? nigdy nie przestałem.
-tak poprostu? -wydobyła z siebie Zosia.
-tak poprostu... -odpowiedział Piotr -Proszę Cię odpowiedz. To teraz wymyka się nam tak daleko, że łatwiej jest już rozsypać niż złożyć a musimy to złożyć, to właśnie jest dobre, to jest to, a reszta to poza tym...
- Nie pasuję do twojego świata, twój ojciec patrzy na mnie jak na sprzątaczkę co przychodzi sprzątać...
- Pieprz mojego ojca! Do diabła z tą całą hermetycznością mojej porąbanej rodziny! - Znowu usłyszał jak płaczę, oddycha przez usta i wyciera zakatarzony nosek. Miniaturka jak o nim mówił strojąc sobie żarty.
- Co mi tam twój ojciec, twoja mama a nawet ta snobka siostra - płakała i krzyczała a jej głos łamał się co frazę - co mi tam twoi poważani, zamożni znajomi, kiedy najistotniejszy jest ten twój związek z Anną!
- jaki związek...?!
- Nie! daj mi już spokój - znowu toneła we łzach - daj mi poprostu spokój, jestem zmęczona, zachowywaniem spokoju, gdy tak cholernie trudno go zachować! Idż, pozwól mi normalnie żyć.
- Co to znaczy normalnie żyć?- zsunął się na wycieraczkę, usiadł i oparł plecy o drzwi. Dłonie miał brudne od podłogi, wytarł je o sweter kiwając ciągle głową - Co to znaczy normalnie żyć? Ja żyję normalnie. Tylko budzę się co rano i mówię Boże powiedz mi jak żyć. I robię swoje i jestem dobry, ale tylko dobry, dobry syn, dobry kolega, dobry przyjaciel, dobry adwokat. Ale tylko dobry, bo mam jakby dziurę w brzychu. Mam tam wielką pustą przestrzeń, którą przelatuje powietrze i wysysa jak przez odkurzacz całą siłę - rozpłakał się, tymi samymi brudnymi dłońmi otulił twarz - ja żyję tak poprostu, tylko żyję, połowicznie żyję. Żyję sobie... Zosia siedziała oparta o drugą stronę drzwi i zastygła jak porcelanowa japońska lalka. Miała spokojny oddech a na twarzy wyrozumiałość.
- A Anna - Kontynuował po chwili - To stara kumpela jeszcze z podstawówy, potem razem studiowaliśmy prawo, moi starzy widzieli w niej od początku moją przyszłą żonę. Przyznaję, chodziliśmy ze sobą ale ostatnio do niczego nie doszło. Ona nawet kombinowała, nasi starzy wymyślili jakieś wspólne spotkanie, beznadieja, beznadzieja!
- wyglądało to inaczej - odezwała się przez drzwi.
- wyglądało ale nie ja byłem reżyserem i do niczego nie doszło, przysięgam - odwrócił się w stronę dzielących ich niebieskich drzwi jak by chciał by mimo zapory zobaczyła słowa na jego ustach.
- wyglądało inaczej - powtórzyła - nie nie jeszcze raz nie, idż proszę, proszę cię. Ty zawsze potrafisz zrobić mi mętlik w głowie. Nie chcę tego słuchać, jesteś dobrym prawnikiem, ja nie mam siły się opierać twoim słowom - na dolnej kondygnacji zaczęła uciążliwie bulgotać, wielka wiertara. Zosia prawie krzyczała - Nie potrafię się przed tobą opierać. Ty zmieniasz wszystko co podpowiada mi rozsądek, co podpowiada mi rozum - kucie i wiercenie wzmagało się do granic przyzwoitości, krzyczała jeszcze głośniej, ocierając twarz przemokniętą chusteczką - ja chcę mieć normalny dom, męża który zawsze będzie wracał do domu o tej samej porze. Chcę mieć kiedyś dużo umorusanych dzieci! Słyszysz?! Umorusanych gromadkę dzieci i nie chcę się tym wszystkim przejmować, że jestem taka a nie inna!!!- wykrzyczała i zamarła. wiertarka również. Siedziała wtulona w drzwi w zupełnej ciszy. - słyszałeś? - spytała. Nikt nie odpowiadał. Jesteś tam? - spytała i wstała na kolana by spojżeć w dziurkę od klucza. Korytaż był ciemny i pusty, prócz przejaśnień od oddalonych schodów. Usłyszała zbliżające się miarowo kroki. twarde buty stukały o posadzkę. Najpierw gdzieś w okolicach schodów a następnie coraz bliżej. Zobaczyła ciemną postać kroczącą po korytarzu. Odsunęła twarz od drzwi. Bała się, że jak dojrzy jego twarz to zupełnie się rozklei. On wtedy nic nie musiał by mówić, ona była by bezwolna w tej jego dobroci bijącę z oczu. Usiadła jak poprzednio, opierając ię o niebieskie drzwi. Biło jej serce, wsłuchiwała się w coraz bliższe kroki.
- Jesteś tam? - spytał spokojnie
- Dlaczego poszedłeś? Nie słyszałeś co do ciebie mówiłam?
- Nie, przepraszam. Poszedłem załatwić coś co powinienem był załatwić już od dawna.
- Co zrobiłeś?! - spytała bardzo zaciekawiona
- przyniosłem Ci głowę wielkiego remontowego
- co zrobiłeś?!! - wykrzyczała przestraszona ciszą jaka panowała dookoła
- przyniosłem ci w ofierze głowę wielkiego remontowego czy wiertniczego jak tam wolisz... - Nie skończył jeszcze mówić gdy usłyszał pospiesznie przekręcane zamki w drzwiach. Otworzyła szeroko patrząc na niego z przerażeniem. Stał ze smutną twarzą a w ręce wysoko trzymał czarnego grubego kota.
- Behemot wrócił, poszedłem go złapać - uśmiechnął się a ona rozpromieniała jak landrynki na witrynie sklepowej. Śmiali się i płakali jednocześnie. Kot zeskoczył i wsunął się w mieszkanie a oni stali jedno w jasnym mieszkaniu, drugie na ponurym korytarzu wiedząc, że i tak za sekundę połączy ich środek.
THE END
/wrote by Eva & Fitz Roy
Rozmazane od tuszu oczy, poczochrane włosy, naciągniety stary,ukochany sweter.Panicznie bała się luster. Ilekroć widziała swoje odbicie w sklepowej witrynie przyśpieszała kroku, zakrywajac twarz w jej drobnych dłoniach. Czuła na sobie wzrok przechodniów, słyszała te szydercze śmiechy, czasem też słowa współczucia.
W jej wynajetym pokoju panował chaos, książki porozrzucane,niedbale odkurzony stary dywan, regał z pamiatkami z dzieciństwa aż prosił się by strzepnąc troche kurzu,lecz kochała te swoje lenistwo,tłumaczyła je tym ze woli artystyczny nieład.
-po co mam sprzatać?-powiedziala do siebie-skoro i tak tu nikt nie przyjdzie.
Poniekad miala racje, juz dawno nikt jej nie odwiedzial, o starych znajomych sluch zaginął, akurat wtedy kiedy ich potrzebowala.
Siedziała na parapecie, wpatrując się w najcudniejsze zjawisko jakim jest ksiezyc, zastanawiala sie czy tam gdzies w górze istnieje jakies zycie, to lepsze niz tu na ziemi.
Szedł patrząc przed siebie, szarzejącą od braku słońca ulicą. Głowa mu ciążyła od myśli. Raz to o niej, raz to o owym co jeszcze przed chwilą zostawił w biurze na wielkim, mahoniowym stole pełnym dokumentów. To co o niej, przeważyło nad sprawami przesłanymi mu przez prokuraturę. ,,Bardzo ważne", czekało na zapoznanie i podpis. Wygrało ,,zaległe, nie zabliźnione, bolesne po każdym przebudzeniu". Nie dał rady zachować pionu, należytego palestrze. Tak się wcześniej widział, taką miał na swój temat fantazję. Genialny syn swego zasłużonego w rodzinnej profesji ojca. Teraz był niezręcznym, delikatnym chłopczyną, potykającym się o próg drzwi jej klatki schodowej. O mały włos nie rozbił głowy o balustradę schodów. To go ocuciło z poczucia wyalienowania. Pomyślał - użalam się nad sobą jak dzieciak co dostał po brudnych łapkach. W głowie miał melodię, jak ulał pasowała do tej tragifarsy - on idący zmagający się ze swym uczuciem, wchodzi do jej kamienicy i rozwala głowę o starą poręcz schodową. Leży, krwawi, wtedy ona schodzi, doszczega go, biegnie i przytula. I żyli długo i szczęśliwie. Zaśmiał się - Nie, co ja robię! Przecież skrzywdziłem ją a to ostatnia rzecz jaką mogłem jej zrobić. Wyszedł na ulicę, zapalił papierosa i spojżał w górę na czwarty rząd okien. Było tam słabe, pomarańczowe światło. Znał je, śmieszna lampka z kloszem przypominającym słomiany kapelusz. - Pewnie teraz siedzi na wersalce, z podkulonymi nogami i czyta te łzawe powiastki o ludziach wrażliwych jak motyle. Wlało mu się w czoło uciążliwe ciepło, aż się zmarszczył i nie powstrzymał łez -Jak mi strasznie tego brakuje...
Nagle uderzyło go coś na kształt absolutnej pewności. Ruszył w stronę drzwi, wbiegł na schody z lekkością osiągając pierwszą kondygnację. Zatrzymał się. Nie wahał się, lecz chciał celebrować tę chwilę. Miał pewność co do swojej decyzji, znał doskonale tę dziewczynę, czuł, że uda mu się ją przekonać. Był w końcu świetnym obrońcą. ,,Górnik King" krzyczało ze ściany. Złapał oddech - No więc dalej, bliżej jej drobnych dłoni, rozmazanych oczu, porcelanowej postaci - szeptem dał wyraz swemu pragnieniu. Przebył drugie piętro, by zatrzymać się na trzecim. Słyszał dźwięk potężnej wiertarki - cholera! Właśnie teraz! - znienawidził w jednej chwili faceta, który wciąż coś wiercił i rozkuwał. Był to ich sąsiad gdy przez rok mieszkali razem. Rył i stukał każdego dnia. Nauczyli się z tego śmiać, mówili, że facet codziennie zmienia design swego mieszkania. W poniedziałek renesans, wtorek futurystyczna asceza, barokowa środa, secesyjny czwartek, piątek w gotyku no i romantyczna sobota a w niedzielę pełen eklektyzm, bo szwagier ze szwagierką i szurniętą gromadą dzieciąt demolują formę. Więc w poniedziałek od początku. Śmiał się z tego wraz z Zosią. Potem przestali zwracać na to uwagę. No chyba, że ogarniał ich żar i pożądanie, wtedy sąsiad, był jak bezpieczny seks.
Cholera! nawet nie będzie słyszeć mojego pukania, nie mówiąc o skomleniu przez drzwi - stracił polot. Stał i przez chwilę zastanawiał się. Mantrował w myślach ,,kocham cię, kocham cię, kocham...". Wielka piekielna wiertara wydała dziwny dźwięk i umarła. Podniósł głowę - jeszcze jedna kondygnacja, niebo mi sprzyja. Jeśli się uda, to podejmę się sprawy tej biednej kobiety, obiecuję ci Boże. Wbiegł po schodach i miarowym krokiem szedł korytarzem ku drzwiom. Denerwował się, ciężko łapał powietrze - kocham cię, kocham cię... - Zapukał.
Z wieczornych rozmyslan wybil ja glosny stukot obcasow, a ze sluch ma dobry,wiedziała ze sa to kroki meskie. Ciezki oddech zblizał sie coraz mocniejszym akcentem do jej drzwi. Po chwili głośne pukanie. Oblal ja zimny dreszcz.Postanowiła nie otwierać, wiedziała że to ON. Nie dał za wygraną, dobijał się do jej mieszkania wkońcu wykrzyczała -czego chcesz?
-porozmawiać-odpowiedział ciepłym jak czerwcowy poranek glosem.
W jego mocno opartej lecz delikatnej barwie głosu mozna bylo wyczuć niepokój a zarazem ciekawość.
-o czym Ty chcesz rozmawiać-zgrzytneła
- o Tobie, o Nas-powiedział mężczyzna ubrany w ciemny sweter i długie jeansy.
-nie ma mnie , nie ma nas, nie bylo, nie bedzie-wyrzucila z siebie dziewczyna.
Nie rezygnował, wiedział,ze jezeli teraz odejdzie straci swa szanse.
-odejdz-powiedziala półgłosem, tak jakby nie chciala zeby ja uslyszal, myslami pragnela by znalazl sie tuz za drzwiami jej mieszkania, by znów jego kaszmirowe oczy wpatrywaly sie w jej rumiana twarz. By znow wrocily te piekne chwile, ktore dzielili razem.
Chlodny poranek, zmarzniete palce u stóp i zsiniałe usta. Cieplo, o jakim marzyla bylo tak odlegle, jedyne co jej pozostalo to wełniany koc i malinowa herbata. Snuła sie po mieszkaniu, próbujac znalesc swoje miejsce ( w niewielkim pomieszczeniu za wiele sie nie nachodzila).Usiadla na wersalce, z lekko juz wystajacymi sprezynami i znow zaczela rozmyslac. Kiedys planowali przyszlosc razem, teraz wszystko jest w liczbie pojedynczej. Wszystko przez tą idiotke. To dlatego ja opuscil,dla innej. Nie zniosl ironi sasiadow, ze jego dziewczyna "to dziwaczka".Znalazł sobie inna, ładniejszą, z mocnym charakterem i co najwazniejsze z wyksztalceniem no bo przeciez czlowiek "wplywowy"jak zwykl mawiac nie moze narazac sie na utrate swego zacnego "tytulu" mecenasa. Chciala pokochac jego prace,wspierac go,lecz nie dał jej na to szansy. A wczoraj jak niby nigdy nic przyszedł ot tak! proszac o rozmowe.
-co on sobie mysli-krzykneła po czym zorientowala sie ze w okół niej nie ma nikogo.Znow jej sie to zdarzyło.
Ciepły wieczór, na niebie tysiące migocacych swiatelek, bedzie padac. W pokoju panowała cisza,przerywana co jakiś czas westchnieniami nad romansidłem. Znow te kroki. Tym razem ludzila sie ze to tylko wyobraznia....
- Zosiu ! -ten sam harmonijny głos zawołał -Zosiu prosze Cię otwórz. Zerwała się z wersalki i przyłożyła ucho do drzwi.
-Zosiu otwórz wiem ze tam jesteś, pozwól mi coś powiedzieć, nie chce się tłumaczyć -nalegał mężczyzna.
Jej serce biło coraz szybciej , chciała usłyszeć słowa których jeszcze nikt nie wymyślił.
-Zosiu -powtórzył mężczyzna- chcę żebyś wiedziała..ze.. Jej oczy wypełniły się łzami, dławiła w sobie smutek, gdyz nie chciała zeby ja usłyszał.Nie przerywała mu.
-kocham Cię słyszysz? nigdy nie przestałem.
-tak poprostu? -wydobyła z siebie Zosia.
-tak poprostu... -odpowiedział Piotr -Proszę Cię odpowiedz. To teraz wymyka się nam tak daleko, że łatwiej jest już rozsypać niż złożyć a musimy to złożyć, to właśnie jest dobre, to jest to, a reszta to poza tym...
- Nie pasuję do twojego świata, twój ojciec patrzy na mnie jak na sprzątaczkę co przychodzi sprzątać...
- Pieprz mojego ojca! Do diabła z tą całą hermetycznością mojej porąbanej rodziny! - Znowu usłyszał jak płaczę, oddycha przez usta i wyciera zakatarzony nosek. Miniaturka jak o nim mówił strojąc sobie żarty.
- Co mi tam twój ojciec, twoja mama a nawet ta snobka siostra - płakała i krzyczała a jej głos łamał się co frazę - co mi tam twoi poważani, zamożni znajomi, kiedy najistotniejszy jest ten twój związek z Anną!
- jaki związek...?!
- Nie! daj mi już spokój - znowu toneła we łzach - daj mi poprostu spokój, jestem zmęczona, zachowywaniem spokoju, gdy tak cholernie trudno go zachować! Idż, pozwól mi normalnie żyć.
- Co to znaczy normalnie żyć?- zsunął się na wycieraczkę, usiadł i oparł plecy o drzwi. Dłonie miał brudne od podłogi, wytarł je o sweter kiwając ciągle głową - Co to znaczy normalnie żyć? Ja żyję normalnie. Tylko budzę się co rano i mówię Boże powiedz mi jak żyć. I robię swoje i jestem dobry, ale tylko dobry, dobry syn, dobry kolega, dobry przyjaciel, dobry adwokat. Ale tylko dobry, bo mam jakby dziurę w brzychu. Mam tam wielką pustą przestrzeń, którą przelatuje powietrze i wysysa jak przez odkurzacz całą siłę - rozpłakał się, tymi samymi brudnymi dłońmi otulił twarz - ja żyję tak poprostu, tylko żyję, połowicznie żyję. Żyję sobie... Zosia siedziała oparta o drugą stronę drzwi i zastygła jak porcelanowa japońska lalka. Miała spokojny oddech a na twarzy wyrozumiałość.
- A Anna - Kontynuował po chwili - To stara kumpela jeszcze z podstawówy, potem razem studiowaliśmy prawo, moi starzy widzieli w niej od początku moją przyszłą żonę. Przyznaję, chodziliśmy ze sobą ale ostatnio do niczego nie doszło. Ona nawet kombinowała, nasi starzy wymyślili jakieś wspólne spotkanie, beznadieja, beznadzieja!
- wyglądało to inaczej - odezwała się przez drzwi.
- wyglądało ale nie ja byłem reżyserem i do niczego nie doszło, przysięgam - odwrócił się w stronę dzielących ich niebieskich drzwi jak by chciał by mimo zapory zobaczyła słowa na jego ustach.
- wyglądało inaczej - powtórzyła - nie nie jeszcze raz nie, idż proszę, proszę cię. Ty zawsze potrafisz zrobić mi mętlik w głowie. Nie chcę tego słuchać, jesteś dobrym prawnikiem, ja nie mam siły się opierać twoim słowom - na dolnej kondygnacji zaczęła uciążliwie bulgotać, wielka wiertara. Zosia prawie krzyczała - Nie potrafię się przed tobą opierać. Ty zmieniasz wszystko co podpowiada mi rozsądek, co podpowiada mi rozum - kucie i wiercenie wzmagało się do granic przyzwoitości, krzyczała jeszcze głośniej, ocierając twarz przemokniętą chusteczką - ja chcę mieć normalny dom, męża który zawsze będzie wracał do domu o tej samej porze. Chcę mieć kiedyś dużo umorusanych dzieci! Słyszysz?! Umorusanych gromadkę dzieci i nie chcę się tym wszystkim przejmować, że jestem taka a nie inna!!!- wykrzyczała i zamarła. wiertarka również. Siedziała wtulona w drzwi w zupełnej ciszy. - słyszałeś? - spytała. Nikt nie odpowiadał. Jesteś tam? - spytała i wstała na kolana by spojżeć w dziurkę od klucza. Korytaż był ciemny i pusty, prócz przejaśnień od oddalonych schodów. Usłyszała zbliżające się miarowo kroki. twarde buty stukały o posadzkę. Najpierw gdzieś w okolicach schodów a następnie coraz bliżej. Zobaczyła ciemną postać kroczącą po korytarzu. Odsunęła twarz od drzwi. Bała się, że jak dojrzy jego twarz to zupełnie się rozklei. On wtedy nic nie musiał by mówić, ona była by bezwolna w tej jego dobroci bijącę z oczu. Usiadła jak poprzednio, opierając ię o niebieskie drzwi. Biło jej serce, wsłuchiwała się w coraz bliższe kroki.
- Jesteś tam? - spytał spokojnie
- Dlaczego poszedłeś? Nie słyszałeś co do ciebie mówiłam?
- Nie, przepraszam. Poszedłem załatwić coś co powinienem był załatwić już od dawna.
- Co zrobiłeś?! - spytała bardzo zaciekawiona
- przyniosłem Ci głowę wielkiego remontowego
- co zrobiłeś?!! - wykrzyczała przestraszona ciszą jaka panowała dookoła
- przyniosłem ci w ofierze głowę wielkiego remontowego czy wiertniczego jak tam wolisz... - Nie skończył jeszcze mówić gdy usłyszał pospiesznie przekręcane zamki w drzwiach. Otworzyła szeroko patrząc na niego z przerażeniem. Stał ze smutną twarzą a w ręce wysoko trzymał czarnego grubego kota.
- Behemot wrócił, poszedłem go złapać - uśmiechnął się a ona rozpromieniała jak landrynki na witrynie sklepowej. Śmiali się i płakali jednocześnie. Kot zeskoczył i wsunął się w mieszkanie a oni stali jedno w jasnym mieszkaniu, drugie na ponurym korytarzu wiedząc, że i tak za sekundę połączy ich środek.
THE END
/wrote by Eva & Fitz Roy